(opowiadanie według legendy z Sahary)
Chcę opowiedzieć Ci pewną historię. Będzie to bajka o kamiennej palmie, którą opowiadają sobie ludy Sahary.
Było późne popołudnie i nadszedł wiatr, który lekko głaskał włosy i pozostawiał na twarzy uczucie chłodu.
Był to czas, który skłaniał do mówienia i ochota do mówienia była tak wielka, że wszyscy prosili mądrego Ramana, aby opowiedział jedną ze swoich cudownych historii.
Photo by Igor Kyryliuk on Unsplash
Mądry, stary mężczyzna uśmiechnął się. Zastanawiał się chwilę, a potem zawołał:
– Spotkamy się przy kamiennej palmie, gdzie zapalimy ogień.
– Kamienna Palma? Co to znaczy? – zawołali za starym człowiekiem.
– Poszukajcie jej – powiedział odchodząc. – Poszukajcie jej. Tego drzewa nie da się nie zauważyć.
Zanim zapadła noc, znaleźli drzewo. Obok wielu palm na plaży, które w swojej wiotkości wydawały się być podobne do machających kobiet. Stała ta jedna trochę na uboczu, jednakże tak, że jej silne, ciemno-zielone liście dotykały lekko stojących obok drzew.
Była to osobliwa palma! Masywna, z potężnym pniem i silnymi liśćmi, które w swoich ruchach wydawały się pokazywać umiar i nie miały nic z wesołości, która inne palmy czyniła tak kobiecymi.
Najosobliwszą była jedna korona palmy! Drzewo wydawało się skłaniać swoimi liśćmi do środka.
– Przypatrzcie się dokładnie – powiedział stary mężczyzna, który usiadł wśród słuchaczy.
– Czekajcie na następny powiew wiatru – i wtedy mogli to zobaczyć.
Gdy wiatr rozwiał trochę liście palmy, zobaczyli, że w sercu palmy, tam gdzie zazwyczaj pną się do góry nowe, jasnozielone pędy, leżał kamień. Ogromny czerwony kamień, taki, jakich wiele leżało na plaży. Ramana nie zostawił czasu na pytania. Ruchem ręki wskazał, aby usiedli dookoła. Rozpalono po środku ogień, a noc nadeszła szybko i ogarnęła wszystko jak ciemna chusta. Blask ognia dosięgał pnie wielkiej palmy i malował na jej łuskach dziwaczne znaki. Gdy płomień rozpalał się jaśniej, można było wyczuć koronę potężnego drzewa.
– Chcecie wiedzieć, jak ten duży kamień dostał się tam na górę? – zaczął Ramana swoje opowiadanie.
Zdarzyło się to przed wielu, wielu laty, gdy ta ogromna palma była jeszcze niewielkim drzewkiem. Nie było tu wówczas żadnych domów, nie było studni. Na plaży stało tylko kilka palm. Wszystkim im i temu małemu drzewku palmowemu również wystarczało to, co czerpały z gruntu i wilgoć, która spływała z nieba.
Mała palma kochała morze i muzykę wody, kochała cichy wiatr. W późne popołudnia i nagle nadchodzącą, często zimną noc kochała księżyc, którego światło malowało ostre zarysy przedmiotów, a na morzu przeciągało długie pasma, które dawały wyobrażenie nieskończoności.
Małe drzewko wiedziało, że kilka metrów za nim była pustynia Nie miało jednak wyobrażenia o niej, nie wiedziało co oznacza pustka i susza. Był to silny, szczęśliwy pęd palmy, aż do dnia, kiedy nadszedł ten mężczyzna. Szedł przez pustynię, błądził całymi dniami, stracił cały swój dobytek, a z upału i pragnienia prawie odchodził od zmysłów.
Jego ręce piekły go od daremnego szukanie wody i wszystko wokół niego i w nim było bezgranicznym bólem.
W tym stanie stanął przed wodą, nieskończoną, daleką, słoną wodą. Mężczyzna rzucił swoje wysuszone ciało do wody, ale słona woda nie mogła ugasić jego pragnienia. Wtedy ogarniał go gniew.
– Mam prawo do wody! – krzyczał.
– Chcę żyć, bo mam do tego prawo!
Chwycił duży kamień, jego gniew dodał mu sił, i krzyczał, krzyczał o nieskończoności wody, krzyczał przeciw słońcu, przeciw pustyni i w górę do nieosiągalnych koron palm.
Grożąc, podniósł kamień. Jego ręce drżały i wydawało się, jakby siły chciały go ostatecznie opuścić. Wtedy zobaczył, obok dużych palm, miedzy żwirem a piaskiem stojący pęd palmy, w jasnej zieleni i pełnej nadziei na każdy nowy dzień.
– Dlaczego ty żyjesz? – krzyczał mężczyzna.
– Dlaczego znajdujesz pożywienie i wodę, kiedy ja umieram z pragnienia? Dlaczego jesteś młoda i piękna, dlaczego masz wszystko, a ja nic? Ty nie powinnaś żyć!
I całą siłą jaką jeszcze miał, rzucił kamień, w środek serca korony młodego drzewka. Zaskrzypiało ono i złamało się. A potem nastąpiła przerażająca cisza. Mężczyzna załamał się obok małej palmy. Dwa dni później znaleźli go poganiacze wielbłądów. Opowiadano potem, że został uratowany.
Nikt z poganiaczy nie martwił się o małe drzewko palmowe. Było ono prawie pogrzebane pod ciężarem kamienia. Jego śmierć wydawała się nie do uniknięcia. Jego jasnozielone wachlarze liści były złamane i szybko schły w gorącym żarze słońca. Miękkie serce palmy było ściśnięte, a duży kamień tak bardzo ciążył na delikatnym pniu, że groził złamaniem przy lekkim podmuchu wiatru.
Jednakże mężczyzna nie mógł zabić małej palmy. Mógł ją zranić, ale nie zabić. Gdy w młodym drzewku zgromadził się okropny szum łamiących się gałęzi, rozdzielenia młodych pędów i piekący ból, gdy wszystko było ogromną masą bólu, ożywiła się równocześnie pierwsza mała fala siły. Fala to powiększała się, wpadła w ruch fal bólu, rosła. Przemy między bólem i ponownym bólem robiły się coraz dłuższe, aż siła stała się większa niż ból.
Drzewko próbowało strząsnąć kamień. Prosiło wiatr, aby mu pomógł. Ale nie było żadnej pomocy. Kamień pozostał w koronie, w sercu małej palmy i nie poruszył się.
– Przestań walczyć – powiedziała sobie mała palma.
– To jest zbyt trudne. To jest twój los – umrzeć tak wcześnie. Poddaj się! Pozbądź się samej siebie. Kamień jest za ciężki.
Ale był też i inny głos, który mówił:
– Nie, nic nie jest za trudne. Musisz tylko spróbować, musisz to uczynić.
– Co mam uczynić? – pytała palma.
– Wiatr nie może mi pomóc. Jestem sama w swojej słabości. Nie mogę zrzucić kamienia.
– Nie musisz go zrzucać – powiedział głos.
– Możesz przyjąć ciężar kamienia. Zobaczysz wtedy jak rosną twoją siły.
I młode drzewko przyjęło ciężar, przestało marnować siły na staranie, aby strząsnąć kamień. Wzięło go w środek swojej korony.
Wczepiło się swoimi długimi, coraz mocniejszymi korzeniami w ziemię, bo potrzebowało przez swój podwójny ciężar podwójnego oparcia.
A potem nadszedł dzień, w którym korzenie palmy zagłębiły się tak bardzo, że natknęły się na żyłę wody. Uwolnione źródło wytrysnęło i zrobiło w tym miejscu oazę radości i dobrobytu. Teraz gdy drzewko miało silne oparcie w podłożu i znajdowało tam stale pożywienie, zaczęło rosnąć w górę. Rozkładało swoje silne, szerokie gałęzie wokół kamienia. Można było niekiedy sądzić, że go chroni.
Jego pień rósł i rósł i wkrótce drzewko palmowe, które ludzie nazwali kamienną palmą, stało się bez wątpienia najpotężniejszym drzewem. Jego ciężar wyzwał je do tego i podjęło ono walkę ze swoją trwożliwością. Wygrało tę walkę. Uwolniło źródło, które od tamtej pory gasi pragnienie wielu, i co z pewnością było najważniejsze, drzewo przyjęło swój ciężar i wyniosło go wysoko. Leży on ciągle jeszcze na jego sercu, ale został on przesunięty w miejsce, które czyni go możliwym do uniesienia. Tylko zewnętrzny ciężar wydaje się nam nie do zniesienia. Jeżeli jest przyjęty staje się częścią nas samych.
Ramana, opowiadając, położył obie ręce na pniu palmy. Ogień prawie wygasł, słuchacze, jeden po drugim opuszczali to miejsce. Tylko jeden pozostał. Przybył późno i siedział trochę na uboczu. Przysiadł się do Ramana i obydwaj siedzieli długo bez słów.
– Ja jestem mężczyzną, który rzucił kamień w palmę – powiedział.
– Zapomniałem o tym, jednak twoje opowiadanie obudziło wszystko na nowo. Co mam uczynić? Czuję się winny.
– Zatem nieś tę winę, jak drzewo kamień – odpowiedział Ramana.
– Przyjmij winę. Spróbuj o ile możesz, zamienić ją w miłość. Nie zapomnij przy tym, że miłość jest czymś, co trzeba czynić. Nic nie da jedynie poznanie jej i świadomość, że jest niezbędna. Miłość jest życiem i wyrasta tylko z czynu.
Mężczyźni siedzieli jeszcze długo pod palmą. Był lekki wiatr, który znów rozpalił ogień.
Thank you for the story. It’s just what I needed. I live in the US, and heard you on the BBC this morning. I loved your interview, googled your name, stumbled upon your website, hit the “translate” button, and Voila!
You remind me a lot of my sister-in-law, a Methodist minister who is so much more than a minister.
Best of luck to you.